Relacja pomiędzy trenerem a zawodnikiem jest kluczowa dla rozwoju każdego sportowca. W Zrozumieć Pływanie, wiele uwagi poświęciłem właśnie temu wątkowi, bo uważam go za kluczowy w perspektywie rozwoju długoterminowego zawodnika. W książce szczególnie skupiłem się na dynamice tej relacji, bo tak to już jest, że w dość krótkim czasie, młody zawodnik przekształca się w osobę dorosłą. Cały ten proces dojrzewania sprawia, że sportowiec staje się bardziej autonomiczny i świadomy. Osoba trenera oczywiście też ulega zmianie, bo przecież nabywa on nowej wiedzy i doświadczenia. Jest to jednak zmiana dość mała w porównaniu z ewolucją jaka zachodzi w psychice i ciele młodego zawodnika.
Nadal nie jestem przekonany, że „małżeństwo” trenera z zawodnikiem to rozwiązanie najbardziej optymalne, szczególnie dla tego drugiego. Prawda jest taka, że inaczej pracuje się ze studentem niż z osobą w szkole podstawowej. Każdy z tych etapów rozwoju wymaga oczywiście odpowiedniego podejścia, a rozwiązania stosowane na jednym szczeblu rozwoju wcale nie muszą sprawdzać się na innych. Istnieją oczywiście odstępstwa od tej reguły. Duet Bowman-Phelps, jest pewnie tego najlepszym przykładem. Zostawmy jednak wyjątki, bo choć są one ważne, to jednak większość sportowców trenowana jest przez więcej niż jednego szkoleniowca w swojej karierze. Zmiana trenera, wraz ze wzrostem umiejętności zawodnika, wydaje się być naturalnym i najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Ta procedura jest szczególnie trafna, przy założeniu, że istnieje odpowiedni mechanizm alokacji trenerów w zależności od ich umiejętności i podejścia.
Pisząc Zrozumieć Pływanie wiedziałem, że istnieje pokusa uzależnienia pomiędzy treneram a zawodnikiem, nie wiedziałem jednak jak bardzo jest ona powszechna w polskim systemie szkoleniowym. Specjalnie mówię o uzależnieniu, bo nadmiernie długą współpracę z jednym szkoleniowcem uważam za szkodliwą z przynajmniej trzech powodów. Po pierwsze, nie jestem przekonany, że trenerzy są na tyle plastyczni – szczególnie pod względem podejścia do zawodnika – aby przez długie lata w prawidłowy sposób kierować rozwojem długoterminowym zawodnika. Aspekt socjalny na lini trener-zawodnik wydaje się być ściśle uwarunkowany charakterem trenera, a ten jest już zakorzeniony w genetyce, której łatwo się nie zmienia. Po drugie, tak długa współpraca jest bardzo nużąca, szczególnie dla młodego zawodnika. Nawet jeżeli trener w umiejętny sposób dopasuje swoje podejście i metody treningowe do potrzeb zawodnika, to nie da się ukryć, że i tak mamy do czynienia z bardzo monotonną relacją. Jeżeli nie prowadzi ona już w młodym wieku do wyników na najwyższym poziomie, to bardzo szybko dojdzie do poważnych spięć i nieporozumień. Po trzecie, zawodnik jednego trenera już z samej definicji zamyka się na bodźce zewnętrzne. Takie „zamknięcie” się można usprawiedliwić tylko i wyłącznie genialnymi wynikami sportowymi; w każdym innym wypadku zamknięcie oznaczać będzie odcięcie się od impulsów, które pewnie przyczyniłby się do poprawy formy zawodnika.
Jednak pomijając powyższe wnioski – i sytuacje, które od nich odstępują – nasuwa się pytanie o źródło tego impulsu. Mówiąc inaczej, dlaczego pokusa uzależnienia się trenera od zawodnika (i na odwrót) jest w polskim pływaniu tak duża? Ze strony trenera ta kalkulacja wydaje się być oczywista. Dopóki młody i utalentowany zawodnik będzie jedyną przepustką do szacunku w środowisku pływackim i furtką do większych zarobków, dopóty będziemy mieli do czynienia z tym problemem. Oczywistym rozwiązaniem jest tutaj stworzenie takich struktur, które w bardzo konkretny sposób (tzn. finansowy) będą wynagradzały trenerów szkolących dzieci najmłodsze. Takie rozwiązania stają się w Polsce coraz bardziej powszechne, natomiast potrzeba ich jeszcze więcej. Ocena sytuacji ze strony zawodnika wygląda podobnie – jeżeli praca z trenerem przynosi sukces, to zmiana nie jest potrzebna. Problem w tym, że prędzej czy później taka zmiana będzie musiała nastąpić. Paradoks w tym, że im bardziej potrzebna zmiana, tym mniej otwarty będzie na nią uzależniony od swojego trenera zawodnik. Ewidentnie widać to po najlepszych polskich pływakach, którzy zdecydowali się wyjechać na studia do USA. Wielu z nich myślało, że w USA nadal będą centrum wszechświata, tak jak to miało miejsce w Polsce. Niestety. Potęga Ameryki polega między innymi na tym, że polski rekin staje się tylko piranią w USA. Pływacy uzależnieni od polskiej słodkiej wody, często nie są wstanie odnaleźć na słonych amerykańskich basenach (prawdą jest też to, że Missy Franklin wpadła w podobną pułapkę).
Niekończąca się symbioza trenera z zawodnikiem, ma jeszcze inne negatywne skutki uboczne, które najlepiej widać na poziomie systemowym. Zwróćmy uwagę, że dla utalentowanego młodego zawodnika układa się plan. Ten plan składa się z dwóch niezbędnych i zarazem zabójczych elementów: centralizacja i specjalizacja. Centralizacja jest rzekomo potrzebna do koordynacji planu rozwoju, a specjalizacja jest formą przedwczesnej eksploatacji zawodnika w celu poprawienia reputacji trenera. Rezultat jest taki, że centralizacja zabija kreatywność, a specjalizacja hamuje holistyczny rozwój zawodnika. I tak kręci się to błędne koło, ponieważ polski system szkoleniowy napędzany jest niewłaściwymi zachętami, a proponowane rozwiązania często idą w kierunku właśnie większej centralizacji i specjalizacji. Zmiany są oczywiście możliwe, jednak patrząc na jakość dyskursu wokół pływania jak i na siłę z jaką obecny system jest zakorzeniony – o czym piszę w książce – pozostaję optymistycznym pesymistą.
Dawid Tatarczyk
www.dawidtatarczyk.com
#ZrozumiećPływanie